
Nasze miasto jest pod wieloma względami zupełnie wyjątkowym punktem na sportowej mapie Polski. Zielona Góra, nie należąc do grupy największych metropolii, położona lekko na uboczu rozedrganych, rozpędzanych i rozpalanych do czerwoności krajowych spraw, po godzinach i w weekendy oddaje się z pasją sportom w takiej liczbie i różnorodności, że warto o tym pamiętać legitymując się pochodzeniem z Winnego Grodu. Zielonogórskie zespoły i sportowcy, co rusz, wypuszczają się na podbój boisk, hal, torów, basenów, itd. Ku uciesze kibiców, których zapał, oddanie oraz duch fair-play wielokrotnie świecą przykładem, zbierając uznanie na arenach w kraju i za granicą, często wracają z tarczą. Choć każda z dyscyplin mogłaby wskazać w mieście swoje ograniczenia, sprawy wymagające rozwiązania i detale do dopracowania (poświęcimy tym zagadnieniom łamy oddzielnych felietonów w przyszłości), to jednak trzeba zgodnie uznać, iż Zielona Góra sportem stoi i że w tej materii jest po prostu dobrze. Z dziennikarskiej dociekliwości nie pozwolimy sobie nie zapytać dlaczego, i czy tak już będzie zawsze?
Odpowiedź w morsowaniu... i u trenerów
Choć karuzela trenerska w Zielonej Górze nabierała niekiedy niezdrowych obrotów, to wydaje się, że obecnie wszystkie miejskie kluby znalazły „tych jedynych”, dając sobie czas by z cierpliwością oceniać wyniki obranej strategii w perspektywie kilkuletniej, a nie kilkutygodniowej. Być może jest to efekt coraz popularniejszego morsowania, które studzi rozpalone głowy kibiców, zawodników i co najważniejsze działaczy, które mogłyby zapalać się do dróg na skróty. Transformacja sportu w Polsce i wystawienie go spod państwowej ciepłej kołdry na chłodne wiatry wolnego rynku w postaci koniecznego biznesowego partnerstwa klubów ze sponsorami, a także samorządami terytorialnymi oraz marketingowego podejścia do komunikacji z kibicami, wprowadziła wiele trudności do i tak już skomplikowanej układanki klubowych budżetów. Na szczęście rozwiązanie, jak pogodzić finanse, jednocześnie pozostawiając w głównej orbicie zainteresowanie sportowym sukcesem, leżało na wyciągnięcie ręki. Nie od dziś wiadomo, że w sporcie jest jasny podział na „producentów” i „konsumentów”. Druga kategoria to raczej klub o limitowanym dostępie, z wysokim, finansowym progiem wejścia. Kraje, które przez lata budowały strategie sportów i narodowe plany szkolenia, często od zera i bez gwiazd, wytyczały szlaki. Wzorów do naśladowania jest wiele. Sukcesy holenderskich klubów piłkarskich, amerykańska siatkówka, czy choćby obecna polska kadra skoczków narciarskich to tylko kilka z nielicznych historii, w których gwiazdą na firmamencie są systemy szkolenia i firmujący je trenerzy. Zwłaszcza, gdy mowa o mniejszych ośrodkach, nie mogących finansowo ścigać się z gigantami, pokładanie nadziei w systematycznej pracy szkoleniowej wydaje się mieć głęboki sens. W tym miejscu składamy wszystkim zielonogórskim trenerom serdeczne podziękowanie i życzenia sukcesów w 2021 roku, jednocześnie przepraszając, że na nasz teleskop skierujemy światło jedynie wybranych przedstawicieli środowiska.
Najkrócej żyją gwiazdy olbrzymy
Wydawać by się mogło, że wracający do Falubazu Piotr Żyto, po nie w pełni satysfakcjonującej kibiców, głośnej akcji promującej gwiazdorską ekipę Super Falubazu, pod wodzą nie do końca lubianego i niedoświadczonego w roli menadżera, Adama Skórnickiego, będzie miał ułatwione zadanie. Nie ciążyła na nim presja związana z koniecznością wyniku, bowiem nowy Prezes w obliczu cięć budżetowych i późniejszej pandemii postawił na zrównoważony rozwój. Budowa monolitu drużyny, zamiast zorientowania na pojedyncze gwiazdy nie stawiała przed szkoleniowcem żadnych konkretnych celów, oprócz oczywistego wymogu utrzymania w PGE Ekstralidze. Drużyna miała jechać swoje, juniorzy znowu mieli walczyć o najwyższe cele, tak by Falubaz z biegiem czasu gotował się do ataku na wyższe pozycje. Kibice i eksperci jednocześnie z lekką obawą patrząc na potencjał składu, trzymali jednak z tyłu głowy złoto i srebro Drużynowych Mistrzostw Polski, które szkoleniowiec miał już na koncie z czasów poprzedniej przygody z Falubazem. W tym dysonansie Piotr Żyto odnalazł się od razu doskonale i mimo swojej świetlanej przeszłości, odciął się od jakichkolwiek deklaracji, czy spekulacji. Skupił się na budowaniu ducha drużyny. Pracy z dnia na dzień, z meczu na mecz. Drużyna szybko przyjęła postawę nowego szkoleniowca i najpierw zaskakiwała, następnie potwierdzała umiejętności, po czym sprawiała sensacje, jak choćby w wygranym pojedynku z Unią Leszno i odważnej walce w fazie play-off. I właśnie z meczu na mecz Falubaz pod wodzą szkoleniowca zaczął pokazywać, że żużlową gwiazdą w naszym mieście jest duch i wola walki. Dla nas jednak tą gwiazdą jest Piotr Żyto, który zbudował swój autorytet na bliskości z drużyną i motywowaniu do walki jeden za drugiego. W takim monolicie zrobisz wszystko, by nie zawieść kolegi, ani trenera który potrafi w trudnych dla zawodnika chwilach również nim być. Dlatego jesteśmy spokojni o kolejny sezon Falubazu, pod wodzą menadżera, który błyszczy nie na pokaz, a tylko wtedy i tam gdzie warto. Gdzie na końcu jest sportowy cel.
Supernowa
Multimedalista wszelkich rozgrywek na poziomie mistrzowskim, wielokrotny reprezentant kraju, postać wybitna, o wybitnym charakterze i charyzmie w Zielonej Górze? Tak! Co najważniejsze nie mówimy tu o jednym, a dwóch przypadkach. Lucjana Błaszczyka z ZKS Palmiarni Zielona Góra nie trzeba w świecie tenisa stołowego przedstawiać nikomu, bez względu czy to w Polsce, czy na świecie. Podobnie kto nie słyszał o Žanie Tabaku – trenerze Enea Zastalu Zielona Góra, mistrzu NBA, ten nie słyszał o koszykówce. To prawdziwe supergwiazdy. Celebryci swoich dyscyplin, w dobrym tego słowa znaczeniu. Drogi obu Panów do Zielonej Góry były różne, jednak obecnie obaj w sposób niezwykle skupiony, wręcz systemowy (a niektórzy powiedzą nawet, że nudny) budują nie tylko składy dwóch klubów grających na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce, ale sami mając do udowodnienia swoją pozycję w nowym fachu trenerskim, biorą pod skrzydła młodych, charakternych i pracowitych, wykuwając z nich prawdziwe gwiazdy. Mając za sprzymierzeńców jedynie charyzmę, ciężką pracę i czas (bo biorąc pod uwagę zredukowanie budżetu w Zastalu i stosunkowo niewielkie budżety w tenisie stołowym w ogóle, z całą pewnością nie pieniądze) wykuwają prawdziwe perełki, pokazując że pieniądzom można przeciwstawić cierpliwość i zaangażowanie. Gwiazdy supernowe w Grodzie Bachusa. Na jak długo ich jasne światło zostanie z nami? Wydaje się, że trenerzy polubili pracę w Zielonej Górze, a ta pokochała ich z wzajemnością. Nawet gdyby, ze względu na oczywiste umiejętności obu szkoleniowców, kiedyś sięgnęły po nich zamożniejsze kluby, lekcja którą dają nam z każdym dniem swojej pracy powinna zostać z nami na długo. Choćby dlatego, że z gwiazdami się nie dyskutuje. Gwiazdy się podziwia.
Wschodząca gwiazda
Wielu, jeśli nie wszyscy zielonogórscy dziennikarze, potwierdziliby, że wypowiedzi przedmeczowe trenera Lechii Zielona Góra, Andrzeja Sawickiego można by w dużej mierze pisać nawet bez spotkania z nim osobiście. Szacunek dla każdego rywala, profesjonalizm, skupienie na jednym meczu. Zero zbędnych zachwytów nad zwycięstwami. Po porażce, natychmiast raczej zamyślenie i analizowanie, niż wyjątkowa złość. Patrzenie długofalowe, dawanie szans młodym i czytanie szatni. Przede wszystkim jednak systematyczny rozwój, praca i pokora, dzięki którym szkoleniowiec, z początku namaszczony niejako przez Macieja Murawskiego, z trenera mało znanego w Zielonej Górze, debiutującego na tak wysokim poziomie, w krótkim czasie zyskał własną trenerską tożsamość i autorytet. Zwłaszcza wśród młodych graczy, którzy przeważają w składzie Lechii. Jego szybki postęp nie pozostał niezauważony. W podsumowaniach rundy jesiennej sezonu 2020/2021 eksperci lubuskiego świata sportu pytali siebie głośno w wywiadach, czy w ogóle jest jeszcze ktoś bardziej kompetentny w województwie do prowadzenia Lechii, zgodnie odpowiadając że chyba na ten moment, nie. Błędnym byłoby przypuszczać, że wschodzącej na horyzoncie gwiazdy nie zauważy nikt poza nami. Na razie trener Sawicki wydaje się budować swój trenerski kapitał wokół projektu Lechii Zielona Góra. Jest to zgodne z wizją Prezesa, który nazwał kiedyś samego Sawickiego Fergusonem Lechii. Czy ten związek się kiedyś rozejdzie? Czas pokaże. Trener Sawicki jednak doskonale wpisuje się w grono przedstawionych wcześniej trenerów, pokazując, że w sporcie nie ma drogi na skróty, a młodszy, mniejszy, słabszy, czy biedniejszy musi pracować dwa razy ciężej, bo na końcu sportowej rywalizacji jest tylko wynik. Dłuższa droga do jego osiągnięcia hartuje charaktery i pozwala zachować efekty pracy pod postacią systemowości procedur szkolenia. Te zaś dają plon w postaci wielu pokoleń zdolnych sportowców, niosących radość kibicom.
Zapewne nie odkrywamy tu tajemnicy wszechświata, bo tak już to jakoś od zarania dziejów jest. Żeby gwiazdami rozbłysło całe niebo, któraś z nich musi swoim autorytetem dać sygnał do pracy. Nasze zielonogórskie gwiazdy mają się dobrze. Oby tak dalej. Sportowego Nowego Roku!